Spiąca
na łóżku młoda piękność usłyszała cichy odgłos. Na początku nie
potrafiła go zidentyfikować lecz po chwili zrozumiała, że jest to
miauczenie kota. Zdziwiła się, ponieważ żadna z jej współlokatorek nie
posiadała owego zwierzęcia, ale mimo to nie otworzyła zapuchniętych,
czerwonych od płaczu oczu. Uznała, że musiało jej się to śnić, więc
przekręciła się na drugi bok.
Po
chwili jednak poczuła, że po twarzy dotyka ją coś miękkiego, puchatego.
Strząsnęła owe"coś" ręką i, ku swojemu zdziwieniu, uderzyła w coś
sporego, co wydało z siebie głośny jęk. Amy gwałtownie podniosła się i
nerwowo rozejrzała po dormitorium. Na pierwszy rzut oka wszystko było w
porządku, dopiero przy drugim podejściu zaspana dziewczyna dojrzała pod
sąsiednim łóżkiem białego kota. Przyjrzała mu się badawczo po czym
usłyszała nieznajomy, dziewczęcy głos:
- Och, Melody! Co ci się dzieji?! - oburzony głos nie mówił dobrze po angielsku.
Do
białego kota podbiegła wysoka blondynka w czarno - zielonej szacie.
Wyjęła go delikatnie spod łóżka i mocno przytuliła mówiąc coś szybko po
francusku.
Amy
przyglądała się temu wydarzeniu nieco nieobecnym wzrokiem nie potrafiąc
zrozumieć co się właściwie dzieje. Podrapała się lekko po głowie i
przeczesała dłonią włosy, po czym wstała leniwie z łóżka.
-
A co ti ma byci?! - wykrzyknęła blondynka patrząc na Amy. - Jak ti
wyglądaszi?! - ciągnęła wciąż mówiąc dosyć niezdarnie po angielsku.
Amy oprzytomniała natychmiast słysząc, że dziewczyna zwraca się bezpośrednio do niej. Zmierzyła ją wzrokiem.
Dziewczyna
była sporo wyższa od Amy. Miała długie, proste blond włosy, błękitne,
duże oczy podkreślone delikatnym makijażem, pełne usta pomalowane
krwistoczerwoną szminką, a co najważniejsze ubrana była w szatę
Slytherin’u. Amy nigdy nie widziała jej w Hogwarcie.
- Kim ty jesteś? - zadała pytanie wciąż mierząc wzrokiem dziewczynę.
-
Nazywami si Florence Levittoux - odpowiedziała pękając z dumy
dziewczyna. - Pochodzę z Francji, zmieniłami szkołę - mówiła dalej,
chociaż Amy nie zadała żadnego pytania. - Ja chodziła do Beauxbatons,
szkołi magii we Francji - blondynka uznała, że jej monolog wyraźnie
zaciekawił Amy, więc ciągnęła dalej. - Ta szkoła jest... inna!
Beauxbatons jest ładnie, a tu... inaczej! Zupełni inaczej! U nas nie być
też taki zmini jak tutai! Szati są ładnijsze! - mogłaby tak ciągnąc w
nieskończoność, ale nieudolny angielski dziewczyny zaczął powoli
irytować Amy, która musiała się bardzo skoncentrować, żeby dokładnie
zrozumieć Florence, więc przerwała jej.
-
A co ty i twój kot - spojrzała na białego kota, rasy pers jak sądziła, z
różową kokardą na szyi - tu robicie? - zapytała modląc się w duchu, aby
francuska nie rozgadała się tak jak poprzednio.
Miała szczęście, Florence wyraźnie oburzona tym, jak Meyer jej przerwała udzieliła krótkiej,konkretnej odpowiedzi:
- Mieszkami.
Amy
przymknęła na chwilę oczy żeby się skoncentrować, po czym bez słowa
wyszła z dormitorium do salonu Ślizgonów. Było tam sporo uczniów
odrabiających lekcje, uczących się czy też grających w szachy
czarodziejów. Amy rozejrzała się po pomieszczeniu i przy jednym ze
stolików, pośród grupki roześmianych dziewczyn dostrzegła burzę rudych
loków. Szybkim i stanowczym krokiem podeszła do CeCe. Dziewczyna
spojrzała na nią chłodno, wciąż trochę zdenerwowana za wcześniejsze
zachowanie przyjaciółki, ale starała się mówić spokojnym, przyjacielskim
tonem:
- Amy, obudziłaś się - oznajmiła.
- Tak, a wiesz co zobaczyłam w pokoju jak otworzyłam oczy? - drążyła lekko poddenerwowana Amy.
- Hmm... Pokój? -CeCe zdawała się nie wiedzieć o co chodzi.
- Nie! Jakąś Francuzkę z kotem! - wycedziła Amy przez zaciśnięte zęby.
- Ach! Poznałaś już Florence? - CeCe wydawała się niewzruszona tą nowiną.
- Znasz ją? - Amy była wyraźnie wstrząśnięta tą wiadomością.
-
Tak, powiedzmy,że tak. Dippet mówił na uczcie powitalnej o nowej
uczennicy, ale ty byłaś zajęta wpatrywaniem się w ... - urwała, bo
dziewczyny, z którymi wcześniej rozmawiała przysłuchiwały się tej
rozmowie z zaciekawieniem - Sama-Wiesz-Kogo -dodała zmieszana.
- Nie prawda! -zaprzeczyła oburzona Amy.
-
Jakby tak nie było, to byś nie była zdziwiona jej obecnością - ucięła
CeCe i jak gdyby nigdy nic wróciła do rozmowy, którą wcześniej przerwała
jej Amy.
Zrezygnowana
szatynka wyszła z pokoju wspólnego na korytarz lochów. Nie wiedziała co
ma ze sobą zrobić więc usiadła na pobliskiej ławce. Nagle jej wzrok
przykuła owa francuska. Rozmawiała z kimś. Ale nie z byle kimś! Z samym
Tomem Riddle’m! Nie do wiary jak szybko udało się jej zawrócić mu w
głowie... Bądź na odwrót. Riddle był znany z łamania dziewczynom serc.
Bawił się nimi, a później bez najmniejszych wyjaśnień zostawiał dla
innej, ładniejszej. Mimo to każda miała nadzieję, że to ona w końcu
będzie tą jedyną, przyszłą panią Riddle! Ach, jakież naiwne...
Amy
westchnęła i poczuła, że ściska ją w gardle, oczy zaczęły ją piec. Bądź
silna, przecież to tylko chłopak, na świecie jest ich mnóstwo, mówiła
sobie w myślach. Mimo woli jednak nie potrafiła oderwać wzroku od
Florence i Toma.
A
co na to Isabelle, przemknęło jej przez myśli. Przez chwilę zrobiło jej
się nawet żal Craven, ale przypomniała sobie kpiący uśmiech dziewczyny i
od razu zmieniła zdanie.
Nawet
nie zauważyła, że przez ten cały czas przyglądała się Tomowi. Nigdy nad
tym nie panowała. Teraz para cudownych, brązowych oczu wpatrywała się w
nią. Amy nie była w stanie odwrócić wzroku, a Tom też nie miał zamiaru
odpuścić. Wpatrywali się tak przez długą chwilę, a Amy nawet się nie
spostrzegła, że Florence dawno już sobie poszła. Dopiero po dłuższym
czasie Riddle podszedł do dziewczyny. Amy serce biło coraz mocniej, za
każdym krokiem chłopaka, a kiedy w końcu usiadł obok niej na ławce miała
wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Momentalnie poczerwieniała na
twarzy. Przez chwilę nawet zapomniała jak się oddycha, gdy poczuła
słodki, pociągający zapach chłopaka. Siedział tak blisko.
-
Meyer, wytłumaczysz mi to, dlaczego zawsze tak dziwnie się na mnie
patrzysz? - Z zamyślenia wyrwał Amy jego piękny baryton. Zdała sobie
również sprawę z tego, że zna jej nazwisko.
Nie
potrafiła tego wytłumaczyć, albo raczej nie chciała, więc wbiła wzrok w
podłogę i siedziała cicho. Tom westchnął, ale nie zamierzał odpuścić.
-
Isabelle się tonie podoba i cały czas zawraca mi tym głowę, więc chcę
to z tobą wyjaśnić,ponieważ mam dość wysłuchiwania jej jęczenia -
odezwał się ponownie przyglądając się uważnie Amy.
Dziewczyna gdy tylko usłyszała o Isabelle nie wytrzymała. Nie panowała już nad sobą i wypranym z emocji głosem powiedziała:
- To nie jej sprawa co ja robię. - Amy spojrzała zagniewanym wzrokiem na chłopaka.
-
Może i masz racje, ale ja mam już dosyć jej ciągłego marudzenia, więc
zrób mi przysługę i ty również się opanuj. Wtedy Isabelle da spokój i mi
i tobie. - zaczął Tom. -Uwierz mi, nie chciałabyś być wrogiem Craven -
dokończył.
Amy
przez chwilę analizowała wszystko co powiedział jej Riddle i dopiero po
chwili dotarł do niej sens jego słów. Przeszkadza mu to, że się na
niego patrzę, pomyślała i jednocześnie poczuła silne ukłucie w klatce
piersiowej.
Tom nagle wstał inie zaszczycając Amy nawet spojrzeniem, odszedł bez słowa.
Szatynka
siedziała na ławce tępo wpatrując się w kamienną podłogę, aż do
kolacji. Ślizgoni zaczęli powoli wychodzić z lochów do Wielkiej Sali.
Na samym końcu wyszła CeCe wraz z Florence. Rozmawiały o czymś zawzięcie
i nawet nie zauważył siedzącej samotnie Amy. Dziewczyna westchnęła i
ruszyła za grupką Ślizgonów na kolację, chociaż nie była ani trochę
głodna.
Nie
dość się dzisiaj wycierpiała, to jeszcze jej najlepsza przyjaciółka
miała ją gdzieś. Na James'a nie miała co liczyć, została sama. Nie miała
się komu nawet wygadać,więc siłą woli starała się tłumić w sobie
wszelkie emocje. Bała się, że podczas kolacji nadejdzie fala bólu tak
wielka, że nie da rady jej powstrzymać i wybuchnie płaczem przed
wszystkimi uczniami i nauczycielami.
Smętnie
powłócząc nogami, na szarym końcu dotarła do Wielkiej Sali. Wszyscy
uczniowie pozajmowali miejsca, a chcąc się odizolować od reszty, Amy
zajęła miejsce na samym końcu stołu Ślizgonów.
-
Drodzy uczniowie! - krzyknął profesor Dumbledore, nauczyciel
Transmutacji - Zanim zaczniemy ucztę, chciałbym coś ogłosić - tu
zatrzymał się, czekając aż w sali zapanuje idealna cisza. - Jak zapewne
wiecie, co roku uczniowie klas czwartych, piątych, szóstych i siódmych
mogą brać udział w Turnieju Magicznym*!
Dla tych, którzy jeszcze nigdy nie uczestniczyli w tym wydarzeniu, po
uczcie będą rozdawane podręczniki, które zawierają obszerny regulamin!
Turniej odbędzie się w połowie lutego! -Rozejrzał się uważnie po sali,
wszędzie było już słychać podekscytowane szepty.- To wszystko,
smacznego!
Na
stołach zaczęły pojawiać się pełne jedzenia półmiski. W Wielkiej Sali
panował gwar rozmów o turnieju. Turniej Magiczny był najciekawszym
wydarzeniem dla uczniów starszych klas. Oczywiście zdarzali się i tacy,
którzy w owym konkursie nie chcieli brać udziału i do takich osób
należała Amy Meyer. W poprzednim roku, kiedy to po raz pierwszy ona i
CeCe mogły przystąpić do turnieju, Amy uznała, że nie ma ochoty i że
nauka jest najważniejsza. Właśnie dlatego obie przyjaciółki nie wzięły
udziału w turnieju.
Tylko
nieliczni uczniowie z piątych i siódmych klas brali udział z tym
wydarzeniu, ponieważ czekały ich poważne egzaminy: SUM-y i OWUTEM-y.
- Amy, w tym roku bierzemy udział w turnieju, prawda? - zadała pytanie podekscytowana CeCe, która dosiadła się do Meyer.
Amy
wzięła łyk soku dyniowego i spojrzała na CeCe chłodno. Już miała
wykrzyczeć jej prosto w twarz wszystko co teraz kłębiło się w jej
głowie, ale wzięła duży oddech i powiedziała powoli:
- Na mnie nie licz. Zapytaj się Florence. - Odwróciła wzrok i wróciła do jedzenia płatków na mleku.
CeCe zrobiła zdziwioną minę.
- O co ci znowu chodzi? - zapytała.
- A jak myślisz? Masz już teraz nową przyjaciółkę, nieprawdaż? - odgryzła się Amy.
CeCe wstała.
-
Czyli rozumiem, że panna Meyer nie bierze udziału w turnieju, po raz
kolejny, z powodu nauki? Mogłabyś choć raz w życiu oderwać się od
książek i zrobić coś fajnego - rzekła na odchodnym i rzucając ostatnie
pogardliwe spojrzenie koleżance, skierowała się w stronę Florence.
Mogłabyś raz wżyciu oderwać się od książek, słowa przyjaciółki nie dawały Amy spokoju. Zrobić coś fajnego...
Szatynka
rozejrzała się po Wielkiej Sali. Uczniowie, którzy skończyli już jeść,
kierowali się w stronę wyjścia, przy którym woźny Filch rozdawał dosyć
grube książki, które zapewne były regulaminem turnieju.
Zrobić coś fajnego...
Amy
dosyć gwałtownie podniosła się z miejsca i stanowczym krokiem ruszyła w
stronę kolejki po regulamin. Gdy nadeszła jej kolej, złożyła podpis na
liście uczestników turnieju i odebrała księgę od woźnego. Przyjrzała się
jej dokładnie.
Okładka
była zrobiona z brązowej skóry, na której widniały złote napisy
"Regulamin Turnieju Magicznego w Hogwarcie autorstwa Albusa
Dumbledore’a". Książka liczyła ponad sto stron, co jak na regulamin było
bardzo dużo.
Amy otworzyła księgę na pierwszej stronie.
"Ostatni zwycięzca: Tom Marvolo Riddle". Pod spodem były zamieszczone gratulacje od samego dyrektora.
Tom
Riddle wygrywał konkurs co roku, od czwartej klasy. Pokonał nawet
siódmoklasistów, a co to będzie teraz, gdy jest już w siódmej klasie?
Następnego
dnia Amy wstała o wiele wcześniej od swoich współlokatorek. Wykonała
wszystkie poranne czynności, nałożyła szatę i biorąc grubą księgę z
regulaminem do ręki, położyła się na powrót na łóżku.
Otworzyła księgę na spisie treści i wzrokiem przejechała po punktach.
O turnieju, Młodsi uczniowie, Bezpieczeństwo, Teren turnieju, Dozwolone zaklęcia, Wyeliminowani.
Wróciła na początek książki i zaczęła czytać pierwszy rozdział "O turnieju".
"Turniej
Magiczny jest obchodzony w Hogwarcie co roku. Udział w nim mogą brać
uczniowie klas IV - VII. Turniej jest praktyczną formą przygotowania do
walki z wrogiem,bądź samoobrony. Wykorzystywane są w nim prawie
wszystkie zdolności zdobyte podczas zajęć z Zaklęć i Obrony Przed Czarną
Magią (...)"
Następny
rozdział mówił co podczas trwania turnieju będą robić młodsi oraz nie
biorący udziału w turnieju uczniowie. Amy wiedziała doskonale, ponieważ
jeszcze nigdy nie uczestniczyła w tym wydarzeniu.
Uczniowie
zabierani są o godzinie trzynastej do Hogsmeade i przebywają tam aż do
zakończenia turnieju, czyli do godziny dziewiętnastej. W przypadku
przedłużenia turnieju uczniowie zostają poinformowani i wraz z
wyznaczonymi nauczycielami wracają do zamku, prosto do Wielkiej Sali.
Po raz pierwszy Amy nie spędzi dnia turnieju w Hogsmeade, tylko w zamku. Na polu bitwy.
W
dormitorium słychać było już przeciągłe ziewnięcia. Sophie, Lily, CeCe i
Florence zaczęły szykować się na śniadanie. Amy szybko zerknęła na
zegarek. Była za piętnaście siódma, więc czym prędzej zabrała się za
czytanie następnego rozdziału.
"Bezpieczeństwo"
"Podczas
turnieju ważną rzeczą jest oczywiście bezpieczeństwo, dlatego też ja,
Albus Dumbledore, opracowałem zestaw nieszkodliwych, acz przydatnych
zaklęć, które opisane są w rozdziale "Dozwolone zaklęcia". W razie
pomylenia zaklęcia, które mogłoby zadać bolesne rany, bądź innego
poważnego wypadku, poszkodowany zostanie natychmiast zabrany do Skrzydła
Szpitalnego, w którym przez cały turniej będzie czekać pani Pomfrey,
nasza wspaniała pielęgniarka. Teren turnieju oczywiście nie obejmuje
Skrzydła Szpitalnego, co opisane jest w następnym rozdziale "Teren
turnieju (...)"
Po
przeczytaniu całego rozdziały Amy szybko zabrała swoją torbę z
książkami i pobiegła do Wielkiej Sali. Jej współlokatorki już dawno
opuściły dormitorium.
Na
śniadaniu byli już wszyscy uczniowie. Większość z nich miała przy sobie
regulamin turnieju. Niektórzy nawet ćwiczyli zaklęcia podane w księdze,
co w kilku przypadkach skończyło się małym wybuchem.
Amy
jak zwykle zajęła miejsce na końcu stołu Ślizgonów. Nie miała nawet
ochoty na rozmowę z CeCe, bo dobrze wiedziała, że skończy się to
kłótnią, a nie chciała robić scen przy wszystkich uczniach, a zwłaszcza
przy Tomie.
Rozejrzała
się postole Ślizgonów. CeCe wraz z Florence i Lily czytały właśnie
regulamin turnieju rozmawiając przy tym głośno. Amy poczuła niemiłe
ukłucie w żołądku. Wygląda na to, że podczas turnieju będzie zdana
wyłącznie na siebie. Mimo wszystko była lepsza w teorii niż w praktyce.
Westchnęła tylko i zajęła się jedzeniem tostów z dżemem.
Po
śniadaniu szybko poszła pod klasę Obrony Przed Czarną Magią, którą
Ślizgoni mieli razem z Puchonami. Amy oparła się o ścianę, a wtedy
podeszła do niej owa Puchonka, którą spotkała w powozie, którym jechała
do Hogwartu.
- Cześć - przywitała się uśmiechając się pogodnie do Amy.
- Czego chcesz? - odpowiedziała Amy przez zaciśnięte zęby.
Do
szczęścia brakowało jej tylko natrętnej Puchonki. Jednak dziewczyna
wyraźnie nie zraziła się wrogą reakcją i próbowała dalej ciągnąć
rozmowę:
-
Och, przepraszam,nie przedstawiłam się jeszcze - dziewczyna teatralnie
uderzyła się otwartą dłonią w czoło. - Nazywam się Aurelia Campbell -
podała jej rękę, jednak po chwili ją cofnęła widząc spojrzenie Amy.
- Powtórzę pytanie, czego ode mnie chcesz? - syknęła Amy.
- Chciałam tylko porozmawiać.
W
tym momencie przyszła profesor Merrythought, więc Amy szybko odeszła
od Aurelii i weszła za wszystkimi do klasy, zajmując miejsce w ostatniej
ławce. Jak się tego spodziewała, CeCe usiadła wraz z Florence.
Na lekcji przerabiali akurat temat o wilkołakach, jednak Amy była pogrążona we własnych myślach i nie słuchała nauczyciela.
A
może by tak wycofać się z turnieju, przeszło jej przez myśl, jednak
szybko odrzuciła tą opcję. Chciała tym pokazać CeCe, że dla odmiany
potrafi zrobić coś "fajnego", a nie tylko siedzieć w książkach i się
uczyć. Doskonale jednak wiedziała, że czekają ją SUM-y, i że zamiast
uczyć się niepotrzebnych zaklęć do turnieju powinna się skupić na
powtarzaniu materiału.
Nawet
nie zwróciła uwagi, jak szybko lekcja minęła. Rozległ się dzwonek. Amy
pospiesznie wrzuciła książki, pióro i atrament do torby i wyszła z
klasy.
- Amy! - usłyszała znajomy głos, mimo to nie zamierzała się odwrócić. - Amy zaczekaj! - CeCe złapała ją za rękę.
- Co chcesz? -spytała starając się, aby ton jej głosu był przyjazny, co się jednak nie udało.
- Słyszałam, że bierzesz udział w turnieju - zaczęła CeCe.
- I co w związku z tym?
- Sądzę, że powinnyśmy się trzymać razem. - CeCe uśmiechnęła się niepewnie.
-
Nie zamierzam trzymać się razem z Florence - warknęła Amy i już chciała
odejść, ale kiedy się odwróciła wpadła na kogoś i poleciała na podłogę.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyknęła w stronę owego kogoś, kim okazał się
być sam Tom Riddle.
- To nie ja na ciebie wpadłem, tylko ty na mnie. - Uśmiechną się łobuzersko i podał jej rękę.
Amy
nie skorzystała z pomocy, rzuciła mu tylko pełne pogardy spojrzenie,
wstała i otrzepała szatę.Wyminęła chłopaka zupełnie zapominając o CeCe i
ruszyła w stronę cieplarni na lekcję Zielarstwa.
Z
dnia na dzień robiło się coraz zimniej, a na dworze padał deszcz. Droga
do cieplarni numer trzy nie była przyjemna. Zimny wiatr rozwiewał
długie włosy Amy, szata lekko jej przemokła od deszczu. Krukoni stali
zbici w ciasną grupkę przed cieplarnią.Było też kilkoro Ślizgonów,
którzy jednak mimo zimna woleli stać nieco dalej od siebie.
Po
dość długim oczekiwaniu, przed cieplarnie przyszedł profesor Beery.
Krukoni i Ślizgoni cali przemoknięci czym prędzej weszli do cieplarni i
zajęli swoje stałe miejsca.
-
Na dzisiejszej lekcji nauczę was jak rozsadzać Mandragory - zaczął
profesor. - Zajmijcie proszę w parach miejsca przy donicach!
Uczniowie
zaczęli pałętać się po całej cieplarni dobierając sobie pary. Amy
zauważyła, że CeCe przedziera się w jej stronę, więc czym prędzej
stanęła przy nieznanej jej Krukonce, która zmierzyła ją tylko wzrokiem,
ale nie odważyła się zaprotestować.
-
Ktoś mi powie, co to są Mandragory? - zapytał profesor rozglądając się z
nadzieją po klasie, ale jak widocznie się tego spodziewał, nikt nie
podniósł ręki.
Zrezygnowany
profesor Beery, wytłumaczył klasie co to są Mandragory, lecz Amy nie
słuchała go. Lekcja zielarstwa była jedną z lekcji, których Amy
nienawidziła. Po chwili profesor kazał im nałożyć nauszniki ochronne.
Cała klasa rzuciła się na pudło z nausznikami, ponieważ każdy chciał
mieć najlepsze, najmniej zniszczone. Gdy doprowadzili się już do
porządku, profesor Beery upewniwszy się, że cała klasa nałożyła już
nauszniki, zademonstrował jak przesadza się Mandragory.
Amy
nie widziała w tym nic fascynującego, a owe rośliny uważała za
wyjątkowo obrzydliwe. Wyglądały jak małe, pomarszczone, brzydkie dzieci,
które wyły niemiłosiernie. Na jej szczęście, całą robotę odwaliła za
nią Krukonka, z którą byłą w parze. Męczyła się z rośliną dobre kilka
minut, brudząc się przy tym ziemią.
Spojrzała
dyskretnie na CeCe, a ku jej zdziwieniu, dziewczyna była w parze z
Lily, a nie z Florence. Amy prychnęła lekceważąco, czego oczywiście nikt
nie usłyszał przez nauszniki.
Po nudnej lekcji zielarstwa Amy udała się na lunch.
- Amy, daj spokój -zaczęła CeCe dosiadając się do Amy. - O co ty się właściwie na mnie gniewasz?
-
Niech pomyślę... - Amy udawała, że mocno się nad czymś zastanawia. – Na
przykład za to, że wolisz jakąś Florence! - odpowiedziała oburzona
obrzucając CeCe gniewnym spojrzeniem.
- Jest nowa, chciałam być po prostu miła - odrzekła lekko poirytowana zachowaniem przyjaciółki CeCe.
Amy nie skomentowała tego. Resztę lunchu spędziły w ciszy.
*Turniej Magiczny - Turniej odbywający się co roku w Hogwarcie, pomysłu Albusa Dumbledore'a. Turniej wymyślony przez autorkę bloga. Nie mylić z Turniejem TrójMagicznym!
Witam;)
OdpowiedzUsuńJuż trzy rozdziały i jeszcze nikt nie skomentował? Jestem w szoku. Przecież twoja historia nie jest zła, a wręcz przeciwnie, widać w niej ziarno potencjału, które w każdej chwili może wykiełkować.
Najpierw zacznę mój komentarz od zakładek, a mianowicie "o autorce". Znalazłam kolejną bratnią duszę! Jeszcze niedawno na onecie piętrzyły się opowiadania o Harrym-upadłym aniele/lamirze/czy czymkolwiek innym, gdzie Dumbledore zawsze pokazywany był jako ten zły i niedobry, a Voldemort z czarnoksiężnika stawał się potulnym staruszkiem... Dwa, czy trzy miesiące temu, ludzie jakby się przebudzili; dostrzegli potencjał postaci, jaką był młody Voldemort i stwierdzili, że warto to wykorzystać. Podobnie, jak ja, tyle, że zaczęłam swoją "radosną twórczość" w sierpniu tamtego roku, a zakończyłam niedawno, zawieszeniem... No nic ;)
Teraz zakładka "bohaterowie"... Niektóre opisy pochodzą z opowiadania, nie mylę się? Ładne ;)
A teraz przejdźmy do rozdziałów, zacznę od małej krytyki.
Mylisz czas teraźniejszy z przeszłym - wiem, że niełatwo jest pisać w czasie przeszłym, ale skoro tak zaczęłaś, tak samo powinnaś kończyć.
W rozdziałach zdarzały się powtórzenia, braki przecinków czy literówki, ale wierzę, że w końcu błędy przestaną się pojawiać ;)
A teraz nieco posłodzę. Po pierwsze, zaskoczyłaś mnie długością rozdziałów. Trochę do czytania miałam, za co ci szczerze dziękuję i gratuluję Weny!
Przyznam ci się, że pierwsze dwa rozdziały trochę mnie nudziły - ale to nie dziwne, historia dopiero się zaczyna, więc nie będę narzekać. Powoli przedstawiasz bohaterów, co mi się podoba. Jednak powinnaś nieco bardziej opisywać uczucia. Tylko nieco bardziej, bo czasem wszystko wydaje się takie... Wyprane z emocji.
Za to trzeci rozdział pokochałam. Bohaterka trochę zaczęła się stawiać i z małego niewiniątka, które z niewiadomych przyczyn znalazło się w Slytherinie, zmieniła się w zadziorną dziewczynę! Odpyskowała nawet Tomowi, obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem! Oby tak dalej, oby tak dalej!
I ten turniej - ciekawa koncepcja, zastanawiam się, jak to rozwiniesz.
Mam nadzieję, że moim komentarzem cię nie uraziłam ;)
Proszę o powiadamianie na http://inna-dorcas-meadowes.blogspot.com/
Dodaję do linków!
Pozdrawiam ;)
Zawsze ciekawiły mnie turnieje, a turniej, w którym walczy Tom to prawdziwa perełka : ) Już widzę, jak twoja bohaterka dochodzi do finału i z nim walczy! Kurczę, chciałabym zobaczyć, jak z twarzy Toma znika ten arogancki uśmieszek ; ) Martwię się jednak, czy odseparowanie od przyjaciółek nie wpłynie źle na Amy. Hmm chociaż w sumie jest ślizgonką, więc nie powinnam się bać, prawda? ; )
OdpowiedzUsuńPolubiłam twoje opowiadanie i mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejną cześć. Jeśli możesz, poinformuj mnie o tym, okey? Pozdrawiam! [R-Grindelwald]